5 zachwytów: 01-14.04
Oto przegląd 5 rzeczy, które sprawiły, że dwa pierwsze tygodnie kwietnia były zachwycające. Spisuję je, żeby móc co jakiś czas przypomnieć sobie, że nie wszystko jest kłębkiem ponurych, splątanych myśli. Część opisanych tu pokrótce miejsc na pewno zyska rozwinięcie w postaci pełnych wpisów na bloga. Tymczasem jednak zapraszam na:
1. Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego
Rozpocząć kwiecień od wypadu do ogrodu botanicznego to szczęście. Chociaż początek wiosny nie jest może najbardziej popularnym momentem na spacery po zewnętrznej części parku, to trzeba pamiętać, że szklarnie sprawdzają się absolutnie zawsze. Jest w nich ciepło i wilgotno i na moment zapomniałam nawet o tej niewiarygodnie długiej zimie, która mi się przydarzyła. Więcej o Ogrodzie Botanicznym UW będzie można przeczytać w oddzielnym wpisie, dlatego na razie nie rozwodzę się za dużo na temat tego miejsca. Tymczasem jednak zostawiam zdjęcie wypełnione po same brzeżki zielenią, za którą tęskniłam.
2. Jedzenie
Tak, serio. Jestem jedną z tych osób, której czasem do szczęścia potrzeba ciastka, kawy i słońca. Niestety bardzo często o tym zapominam. Zapominam też, że gotowanie to wcale nie udręka stania nad garami przez wiele godzin. Niekiedy to złożona w 15 minut knysza - pełna świeżych warzyw, świetnego zamiennika mięsa przygotowanego, jak kebab i zwykłego majonezu z ostrym sosem. Poza tym ile szczęścia trzeba mieć, żeby móc pójść na spacer, wypić zupełnie niezłą kawę i patrzeć na kwitnące wiśnie? Dużo. Naprawdę dużo.
3. Kotek Buba
Jest działeczka, jest kotek Buba i jest zachwyt, że ten wielki kocur o okrągłej twarzy potrafi być taki charakterny. Na co dzień to łobuz, który broni swojego terenu w sposób absolutnie bezwzględny. Zaborczy, zadziorny kot o olbrzymim uroku. Wyobrażam sobie, że gdyby był człowiekiem, to byłby jedną z postaci z serialu Rojst pracującą w hotelu Centrum. Zawsze kiedy przychodzi na moją działkę, mam wrażenie, że jest tam po to, żeby namówić mnie do złego. Rezygnuję wtedy z pielenia, rąbania, czy sprzątania, siadam na chwilę z herbatą z termosu, a Buba wskakuje mi na kolana i mruczy. Kotek = zachwyt zawsze.
4. Magnolie w Sakryszaku
W zeszłym roku, w wyniku szczęśliwego zbiegu okoliczności, trafiłam do Parku Skaryszewskiego na Pradze akurat w czasie, kiedy kwitły magnolie. Skaryszak znałam głównie z legend o egzotycznych wężach. Handlarze, którzy w latach 90. sprzedawali na pobliskim stadionie X-lecia absolutnie wszystko, rzekomo parali się również hodowlą i handlem węży, pająków i pewnie nawet smoków. Według miejskich legend, stworzenia, które nie sprzedały się dostatecznie szybko, wypuszczane były właśnie w Skaryszaku. Co prawda nie spotkałam tam nigdy pytona, to jednak magnolie rzeczywiście są jak z bajki.
5. Porcelanowe figurki na Kole
Idąc ostatniej niedzieli na targ staroci na Kole miałam twarde postanowienie, że wezmę jedynie srebrny pierścionek i tylko coś, co zachwyci mnie absolutnie. A ponieważ ostatnio niewiele mnie tam wzruszało, to uznałam, że jestem zupełnie bezpieczna. Jakże się myliłam! Oto lawirując między pudłami pełnymi porcelany, stosami czasopism, krucyfiksami i drewnianymi papugami, wylądowałam u handlarza, który wykupił zbieraną przez 40 lat kolekcję figurek z Ciasta Trzech Króli. W skrócie są to ręcznie malowane, porcelanowe figurki, które we Francji wkłada się do migdałowego ciasta (galette des rois). Zwyczaj sięga XIV wieku, a osoba, która trafi na kawałek z figurką, zostaje królem lub królową. Figurki są absolutnie kiczowate w ten ujmujący sposób, sprawiający, że chce się je mieć w kieszeni i czasami sięgać po nie, żeby się uspokoić. Nie mogłam się powstrzymać i wybrałam kilka postaci, żeby w przyszłości zamieścić je w skrzynkach geocachingowych. Porcelanowe Jezuski to 10/10 zachwytu. Cuda!
Połowa kwietnia za nami. Oby kolejne dwa tygodnie miały w sumie równie dużo okruchów dobra.
Komentarze
Prześlij komentarz